Wyprawy motocyklowe

Nasz kanał na YOUTUBE

Alpy ze Ślimakiem po raz trzeci...

Uczestnicy: Ślimak - Intruder M 1800 R

                  Salsa - GSR 600

                  1/2 MKT czyli Krzysztof - BMW R 1100 RT

                  Jaś Prokurator + Mira - GSX 1250 S Bandit

                  Radek - Intruder C 1800

                  Rafał Kolorowy - Intruder C 1800

                  Mario Zijo - HAYABUSA GSX 1300R

                  Ajgor - Intruder C 1800

                  Hubert Grande Bianco - Intuder 1800 M R     

  

Początek miał być w sobotę, ale wyprawa rozpoczęła się już w piątek. Paweł zaraz po pracy wyruszył na trasę do Częstochowy, aby skosić trawnik w Jastrzębiu.

Grupa warszawska w składzie 1/2 MKT KT, Jaś i Mira, Hubert wyruszyła punktualnie o 8.00. Mario zapakował sie dopiero około 7.40 i dlatego gonił nas na trasie. Radka zgarnęliśmy za Radziejowicami, a z  Pawłem i Salsą połączyliśmy się dopiero za Częstochową. Grupa poznańska podzieliła się niestety - Aigora maszyna odmówiła posłuszeństwa i została naprawiona dopiero w sobotę wieczorem. Ajgor wyruszył wiec w niedzielę rano i spotkał się z nami już na miejscu w Austrii - zrobił 1200 km od 7.00 rano do 18.00 .SZACUN!!! Rafał Kolorowy samotnie ciął całą sobotę do Drnholca, gdzie mieliśmy pierwszy postój. W Drnholcu - komary jak meserszmity, "Mario nie widzi komarów i jechał za krótko i za wolno". Było to tylko 99% jego możliwości.[1/2 MKT]

Muszę napisać o jedzonku, było fantastyczne, natomiast z napojami było gorzej. Chcieliśmy zamówić grzane piwo z sokiem, co wprawiło kelnerkę w zdumienie, natomiast grzane wino było doskonałe. Spotkaliśmy tam warszawiaków, którzy zwiedzali Górne Morawy na rowerach. Oczywiście okazali zachwyt naszymi maszynami, my ich nie ;(. [Mira]

Kelnerka również miała wątpliwości dotyczące naszych gustów kulinarnych... Najpierw nie mogła wyjść z podziwu kiedy zamówiłam krwisty stek, potem doprowadziliśmy ją na skraj załamania nerwowego żądając żurawiny do smażonego serka, a Radek doprowadził ją prawie do łez kiedy uparł się zamówić kotleta do gulaszu :) Eh, pozostawiliśmy po sobie z pewnością niezatarte wspomnienia :) [Salsa]

Droga do pensjonatu w Austrii była już wyprawą właściwą - cały czas boczne drogi winkielki i coraz wyższe górki. Droga z Drnholca zabrała nam 9 godzin, ale co to były za godziny. Ajgor w tym samym czasie pokonał 2 razy większy dystans po autostradach.[Zijo]

Wsiadłem, jechałem, jechałem, jechałem i dojechałem. Zjechaliśmy się w tym samym czasie z grupą… synchronizacja perfekt, a tak na marginesie Radek nasz kumpel kochany ma ósmego imieniny i będzie się działo ... oj będzie. [Aigor]

..dojechałem do grupy....nareszcie można zobaczyć miłe gębusie.....moja jazda w połowie w deszczu i zimno....na szczęście gorące wino w miłym towarzystwie rozgrzewa [Rafał Kolorowy]

Dzień 2

Pobudka - jedziemy. Założenie jest takie, żeby ominąć autostrady. Austria okazuje się łaskawa - miało padać, ale na niebie słońce i trochę chmur, z których nie kapie. Winkle jak zwykle przepiękne nic się nie dzieje kręcimy 560km winkli. Mijamy dziesiątki motocykli - jest pięknie. Do Jeagerhoffu dojeżdżamy o 19-tej o 19:05 zaczęło padać - myje nam asfalt na jutro.

Dzień 3

Planowanie dynamiczne przy śniadaniu po obejrzeniu pogody na 3sat zapada decyzja lecimy na Grossglockner. Tu następuje chwila prawdy... - odsiewamy ziarno od plew - Hubert robi sobie dzień wolnego :) Reszta leci w góry. Jesteśmy w czepku urodzeni w miarę połykanych kilometrów pogoda zmienia się z całkowitego zachmurzenia na piękne błękitne niebo z białymi obłokami. Grossglockner powala nas na kolana - świeżo spadły śnieg, lodowiec zwykle szary dzisiaj jest piękny, bielusieńki i lśniący w słońcu.

Dzień piękny były winkle, dzidowanie, lodowiec i jazda w grupie. Trasy iście Alpejsjkie, piękne, kręte dzisiaj 370 km po górach wrażenia nie do opisania.

Wrażenie zrobił świstak, który niczego się nie bał i najwyraźniej oczekiwał na jedzenie. Był tłusty.

Pierwszy raz na samym szczycie Grossglockner zobaczyliśmy świstaka - nie zawijał, co prawda, ale okazał się zwierzątkiem towarzyskim, dał się pooglądać, pozował do zdjęć, po czym znużywszy się sławą oddalił się z wdziękiem w sobie tylko znanym kierunku.

W Villach tysiące motocyklistów we wszystkich knajpach i uliczkach. Motocykle wszelkiej maści głównie Harleye - ciche, głośne i okrutnie głośne. Wszędzie pachnie spaliną z pustych wydechów, a poziom decybeli na m2 na ulicach starego miasta przekracza dopuszczalny roczny limit w całej Austrii. Coś niesamowitego - wszędzie tyle motocykli, co rowerów w Amsterdamie i Florencji razem wziętych no i w tym całym tłumie biały Intruder Grande Bianco z POLSKA. Czekamy na otwarcie ...

Dzień 4

Siedzę w pomieszczeniu pełnym testosteronu. Trup ściele się gęsto, chłopaki rżną w piłkarzyki, wrzeszczą, krew, pot i łzy... Stoły pełne alkoholu, na ścianach wiszą jakieś zwłoki...Pod sufitem pali się jakieś poroże... Integracja na całego... A rano nic nie wskazywało takiego rozwoju wydarzeń...

Pogoda o poranku okazała się iście alpejska - zmienna jak kobieta... Raz lało, a raz nie... Decyzja była trudna, ale organizatorzy wybrnęli z sytuacji w iście salomonowy sposób. Grupę podzielono na zwiedzającą komunikacją miejską i zwiedzającą na motocyklach. Na zakupy w Louisie jednak połączyliśmy siły. Po wydaniu pewnej ilości środków płatniczych i pozytywnej ocenie sytuacji meteorologicznej postanowiliśmy wspólnie na motocyklach udać się na zlotowisko. Rafał Kolorowy z powodu otarcia stóp zakupił orzeszka i wraz z Radkiem udali się w podróż do hotelu ... Po uzupełnieniu płynów "integracyjnych" w pobliskiej BIlli grupa motocyklowa ruszyła sprintem na miejsce noclegowe. Hadziabadzia się zgubiła... Dobrzy koledzy zorientowali się, że jednego brakuje i poczekali grzecznie. Znowu ruszyli w pełnym składzie. Hadziabadzia po raz kolejny podobno trafiła czerwoną falę...

Wioska zlotowa (jedna z trzech) nie zawiodła oczekiwań. Niektórzy dostali amoku...Niektórzy bardzo trwałego... Niesamowite maszyny, motocykle takie, jakich wielu jeszcze w życiu nie widziało... Stada ryczących dziwolągów i ich jeszcze dziwniejszych właścicieli... Gadżety wszelkiej maści, części motocyklowe, ciuchy, naszywki, znaczki, bielizna skórzana, buty - no po prostu wszystko czego dusza zapragnie :) Posiłek zarezerwowany w hotelu zobligował nas do porzucenia rajskiego miejsca :/  Niektórzy nie pośpią dziś w nocy z tęsknoty, ale z pewnością spędzimy tam jeszcze sporo czasu :)

Dzień 5

Tym razem śniadanko było o 8.30. Już o 9.50 silną grupą, niestety bez najmocniej ogarniętych zlotowym amokiem (Ajgor i Hubert) wyruszyła na podbój kolejnej alpejskiej trasy. Pogoda łaskawie się zlitowała i mogliśmy podziwiać niesamowite widoki, najpierw w dolinie, a potem na trasie przez góry. Malta Alpenstasse godna polecenia. Wodospady. Górotwory. Roślinność. Tunele. A na koniec wspaniały widok z zapory. Krzysztof zgubił motocykl - jak samochód na parkingu przy hipermarkecie :) Zguba szczęśliwie została zlokalizowana i mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. W planach była jeszcze jedna trasa przez park narodowy, ale się rozdeszczyło. Wobec tego w deszczakach dotarliśmy do hotelu. Obiadek i na zlotowisko - już w lajtowych ciuszkach - Krzysio w orzechu wraz Radkiem :) Radek to lubi jednak wozić pasażerów w orzechach :) Koledzy amokowo-zlotowi zostali skutecznie ochłodzeni w swych zapędach - mili mundurowi porozmawiali z nimi w języku wspólnie objętym unią walutową... mają po karteczce na pamiątkę :)

Zlotowisko nieco rozmoknięte, ale czynne. Od wczoraj nic się nie zmieniło... Motocykle. Ludziska. Koncerty. Łomot. Ajgor w sposób nieskrępowany zawierał znajomości z tubylcami nie zważając na barierę językową i wiekową :) Hubert zakopał motocykl w trocinowo-błotnistm bagienku :) Nie poddał się jednak i na samą myśl o możliwej kompromitacji - dał radę i przy pomocy obsługi wydłubał sprzęta z trocin. Siary nie było :).

Zaczęło padać i postanowiliśmy się ewakuować. Noc ciemna. Deszczyk pada. No wiele widać nie było. Ale Ślimak zawsze wiedział, kiedy jesteśmy za nim. Stado ksenonów było nie do pomylenia z niczym innym. Cało i bezpiecznie dotarliśmy do hotelu. Właśnie znowu integrujemy się w towarzystwie rogatych zwłok. Lecą opowieści dziwnej treści - jak to wśród motocyklistów :)

Dzień 6

Po wczorajszym dłuuuugim wieczorze, śniadanie zaordynowaliśmy znowu na 9:00. Niestety, pogoda i tym razem nam nie sprzyjała, więc daliśmy sobie luzu do 11:00. O 11:00, bez Aigora i Huberta, którzy, jak co dzień pognali na zlotowisko, przyodziani w deszczaki wyruszyliśmy z mocnym postanowieniem dotarcia do Nokalmstrasse.

Wkrótce zostaliśmy nagrodzeni za męską decyzję - pogada zaczęła się zmieniać na znacznie lepszą już parę kilometrów od wyjazdu i za kolejnym tunelem na autostradzie przywitało nas słoneczko. Pierwszy postój u Bauera na posiłek regeneracyjny dla strudzonych dzidowców. Radzio odetchnął z ulga nabywszy z rozkazu Ani upragnioną szynkę (może, więc wracać spokojnie do domu). Posiłek regeneracyjny składał się z zup różnej maści oraz deserów z robakami - tzn. rodzynkami. Mira skrzętnie wydłubawszy rzeczone robale zachowała je dla Jasie, ale Krzysio niesiony chęcią ulżenia koleżance, bez słowa wygarnął zgromadzony zapasik i pożarł go z bezwstydnym entuzjazmem. Jasio osłupiał. W ten sposób ominął go upragniony, wyczekiwany, pyszny deserek. Na następnym przystanku spotkaliśmy rodaków, którym Salsa i Ślimak udzielili wskazówek na temat wyprawy na Nordkapp. Pogadaliśmy krótko ze zniemczonym Orłem Białym - rodak z Niemiec. W odróżnieniu od innych zjazdów, zjazd ze szczytu okazał się również przepiękny. Pogoda nadal nas rozpieszczała i w dolinie zaczęliśmy się rozkulbaczać. Mimo tego na zlotowisko część driwerów dojechała ugotowana. Ilość motocykli wrasta w tempie geometrycznym - pogoda + zbliżający się weekend - staliśmy w korku motocyklowym. Tym razem zaatakowaliśmy wioskę nr. 2 - customy. Salsa, jak to kobieta, wypatrzyła nagą zadnią elewację na kolumnach odzianych w chapsy. Mira natomiast wypatrzyła najnowszy design otwieracza w kształcie kolorowego penisa stratusa. Aby tradycji stało się zadość do hotelu wróciliśmy oczywiście bez Hayabadzi - Mariusz dołączył do Huberta i Aigora - eksplorowali wioskę nr. 3. Po podjechaniu do hotelu spotkała nas niemiła niespodzianka - motocykliści z Węgier zajęli siedmioparkingowe miejsce dwoma maszynami!  Złożyliśmy im gratulacje ! Po kolacji - którą zamówiliśmy na szóstą z zamiarem pojechania znowu na zlotowisko - nastąpiło ogólne rozprężenie, które zaowocowało półtoragodzinną drzemką a potem... jak zwykle spotkaniem w sali z rogami. No oczywiście nie ma z nami Aigora i Huberta, którzy kultywują tradycję i tkwią na zlotowisku.

Piątek.

Śniadanko jak zawsze …kawka letnia, paróweczki też, mleczko do kawy też letnie. Czyli Standard. Tak pokrzepieni wyruszamy w stronę Włoch  z mocnym postanowieniem napicia się tam porządnej kawy.  Na granicy Włoskiej wita nas śliczne górskie jeziorko oraz krowy, które niczym nie zrażone blokują drogę ale w zamian dają się głaskać i pozują do fotografii. Niestety Tarvisio nie pozwala nam nigdzie zaparkować znowu wszędzie motocykle więc przejeżdżamy tylko przez nie i udajemy się w górę  do Słowenii. W Słowenii zmiana krajobrazu – lasy mieszane, kosodrzewina i bardzo swojsko i domowo. W Bolec-u w tej samej knajpie co w poprzednich latach – mamy już swoje miejsca ! – zjadamy lunch popijany kawką z tej samej wody co po włoskiej stronie tyle, że z południowego stoku - to według Huberta czyni tą kawkę włoską. Po lunchyku udajemy się w stronę Kranjskiej  Góry wzdłuż malowniczej o fantastycznym kolorze i fakturze rzece Soca.  I tu niespodzianka – nagle robią się zajebiste agrafki, ale to naprawdę ciasne – jak by zawracać w dość małej kawalerce – i to pod górę. Lewe jako takie, ale prawe są nie najlepiej wyprofilowane i dają nam w kość. Zmachani, ale uradowani wjeżdżamy na przełęcz Vrsic, na której odreagowujemy piękny, ale bardzo trudny podjazd. Zjazd równie trudny, a do tego na szczytach agrafek kostka zamiast asfaltu! Taką drogą dojeżdżamy do Kranskiej gdzie znowu po prawej mamy malowniczą rzekę Soczę.  Po drodze do domu wpadamy w dość dużą grupę motocyklistów i rozdzielamy się – część jedzie na zamek w Villach, a część na zlotowisko.  W czasie stromego podjazdu pod zamek i próbie zaparkowania na dużym spadku ½ MKT nie daje rady i kładzie maszynę a sam ląduje głową w dół na asfalcie – na szczęście nic się nie stało, a BMW grzecznie przyjęło z powrotem  oderwane lutersko, które wyskoczyło z zawiasów. Na kolacje jesteśmy już  wszyscy ale po kolacji znowu podział – część na zlotowisko, a część została w hotelu. Wieczór jak zwykle w Sali Jeleniej.

Sobota.

Najwcześniej wyruszył Aigor – już około 8.00. 20 minut po nim samotnie staruje Mario – obydwaj bezpiecznie docierają do domów już tego samego dnia około 18. – 19.00. Pozostali karnie udają się za Ślimakiem w podróż powrotną skrzętnie omijając autostrady. Jak zwykle Paweł znajduje wspaniałe motocyklowe trasy  –  a to wijąca się wśród gór na skalnej  półce wzdłuż strumienia – taka rytmiczna prawy – lewy – prawy -…., a to widokowy podjazd pod przełęcz z krętym szerokim zjazdem, a to kawałek ciasnego podjazdu pod górkę – czyli palce lizać !! Wczesnym popołudniem dopadamy do Znojmo do „smoka” . Zakupy i obiadek. Mamy jeszcze około 120 km do hotelu wiec decydujemy się nie jechać tylko upolować coś w Znojmo i tam spać. Udaje się za pierwszym razem – mamy pokoje dwuosobowe w dobrej cenie – www.e59.cz - Zasiadamy w barku na zewnątrz sącząc piwko i obserwując drogę. Jak na zamówienie podjeżdżają motocykliści na HD. Nasi. Z jeleniej Góry. Wracają z Faaker. Jeden z nich ma niebywałe gadane – świetny kompan, barwne słownictwo, dużo opowieści motocyklowych  ale nie tylko. Zatrzymują się w tym miejscu od lat i dzięki nim na noc parkujemy nasze maszyny w myjni tuż przy hotelu. Na jutro planujemy wczesny wyjazd – śniadanie o 7.00 i w drogę do domów. W miarę wcześnie kładziemy się grzecznie spać.

Niedziela.

Rano karnie o 7.00 jesteśmy przed restauracją, a tu wszystko pozamykane…..o  7.00 to się dopiero schodzi personel, a nie wydaje pierwsze śniadania! Ale największa niespodzianka to to, że myjnię otwierają dopiero o 9.00 i nie ma szans na wcześniej. Cholera. Co robić – spakowani czekamy do 9.00 i zaraz po odzyskaniu maszyn ruszamy w drogę. Tu już tniemy autostradami. Rafał za Brnem odbija w lewo i resztę trasy pokonuje samotnie. My tniemy dalej , za Częstochową Jasio poleca fajny zajazd ormiański gdzie żegnamy się z Radkiem, który jak zwykle czuje już parcie na dom i rezygnuje z ormiańskich specjałów na rzecz Aninych łakoci , zjadamy obiadek  żegnamy się  z Sylwią i  w bardzo okrojonym stanie – z 9 maszyn pozostało tylko 4 -  ruszamy dalej. Jeszcze tylko jedno tankowanie, pożegnanie i ostanie 80 km  gdzie co chwila ktoś odpada w prawo lub lewo do domu.

 

Do zobaczenia Austrio w następnym roku.

2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
2010
 
 
Powered by Phoca Gallery